Marek Edelman interesował mnie średnio, a raczej wcale. Demonstrował stale niechęć do Izraela, ktory odpowiadał mu tzw. wymownym milczeniem. Po jego śmierci okazało się, że żadna uczelnia izraelska nie chciała mu nawet przyznać tytułu honoris causa, bo sprzeciwiali się temu historycy Holokaustu.
Nie mam pojęcia, czy chodziło tylko o negatywny stosunek Edelmana do Izraela i przemilczanie roli Żydowskiego Związku Wojskowego (ŻZW) w powstaniu w Getcie Warszawskim. Ta prawicowa grupa bojowców (inaczej niż lewicowy ŻOB Marka Edelmana) związana była ze strukturami AK.
Nad kwaterą ŻZW na placu Muranowskim w pierwszych dniach powstania powiewały dwie flagi: biało-czerwona i biało-niebieska z gwiazdą Dawida. Niestety wszyscy dowódcy ŻZW zginęli. Pamięć o tej organizacji nie zaszkodziłaby zapewne powojennym stosunkom między Żydami i Polakami.
Edelman, mieszkając w Polsce, mógł odgrywać rolę bohatera w oczach Izraelczyków - co też zapewne nie zaszkodziłoby stosunkom między obu wybranymi narodami. Mój dziadek Nahum Nir (Rafalkes) - sygnatariusz Deklaracji Niepodległości Izraela - mawiał: Bundowcy są jeszcze gorsi od komunistów.
@
Z rok temu ze Zbigniewem Rybczyńskim kręciliśmy w Wawie wywiad z Edelmanem, wiedząc, że może to być ostatnia okazja. Pracujemy nad filmem o historii Żydów w Europie; zgodnie z umową przytaszczyliśmy flachę czarnego wiskacza. Świeżo ogolony Edelman wjechał przed kamerę fotelem na kołach i wtrąbił od razu dwie szklanice bez popitki.
Zbigu udawał, że tego nie kręci. Chcieliśmy Edelmana wypytać o jego życie przed wojną, m.in. o stosunki z Polakami, ale nie chciał gadać.„A dajcież spokój” - powtarzał zbywając kolejne pytania. Wg niego prawdziwym źródłem wszelkich nieszczęść i tragedii jest prymitywne zło tkwiące w człowieku; może za 50-100 lat uda się jakoś wykorzenić te instynkty.