Przywódców nazywających własnych rodaków „psami” - jak Kadafi w słynnym już wywiadzie z parasolem* - należy traktować niczym wściekłe psy. Historia uczy, że w XX wieku dałoby się oszczędzić życie paru ludzi..., gdyby na czas rozwalono wiadomych ziutków.
Kadafi wczoraj w kolejnym kuriozalnym „wywiadzie telewizyjnym” oskarżył al-Kaidę, że buntuje przeciw niemu młodych Libijczyków, rozdając im masowo dragi. „Straszakiem al-Kaidy” posługiwali się też inni arabscy dyktatorzy, aby zyskać poparcie wolnego świata.
Kadafi nie jest „szaleńcem”, lecz znającym realia współczesne, zimnym bańdziorem - którego należy wyeliminować. Inaczej płakać będziecie nie tylko na widok puszczonych z dymem pól naftowych, (jak za Saddama), lecz także ludzi popalonych bronią chemiczną.
Tragedia libijska pokazuje jak na dłoni mechanizmy zidiocenia szeroko rozumianego „lewactwa” - milczącego wobec ludobójstwa w Bengazi, a protestującego przeciw... Izraelowi. Przykładem była wczoraj arafatka powieszona na palmie w centrum Warszawy.
@
*Notka z 22 lutego.