Eli Barbur Eli Barbur
1196
BLOG

TEN ZA NIM (3)

Eli Barbur Eli Barbur Kultura Obserwuj notkę 39

Remake tekstu „Ten za nim” z tomu opowiadań pod tym tytułem, który ukazał się w Warszawie w 1996 roku. „Ten za nim” to jeden z dwóch rozdziałów, które „wypadły” pierwotnie z powieści „Grupy na wolnym powietrzu” o pokoleniu lat 60. Powrócą w następnych jej wydaniach.

@

W podstawówce najbardziej podpadł mi pan od fizyki, który chodził w garniturku „do figury” w najgorszy mróz i został wychowawcą naszej klasy po tym, jak pani od śpiewu i geografii poroniła w karetce pogotowia. Człowiek ten nazwiskiem Nowicki, świeżo po stacjonarnych studiach pedagogicznych, wprowadził jako pierwszy na świecie wypracowania z fizyki. Pamiętam jak gula mu skoczyła z wrażenia, gdy wybierając temat „znaczenie tlenu w życiu człowieka”, skoncentrowałem się intuicyjnie na znaczeniu butli tlenowej w życiu płetwonurka.

Więc potem już zawsze miałem opory z panem od fizyki, któremu gula chodziła, gdy tylko mnie widział z daleka - przypomniałem sobie teraz, jak kiedyś na dużej przerwie celowałem z papierowego hacla z gumki w dupę Rajsa wywieszonego przez okno i trzymanego przez chłopaków za nogi. Wykonywał na zewnętrznej elewacji wielki napis kredą „pan od fizyki jest kurwa” - gdy dziewczynka z pierwszej ławki wlazła w krzywą balistyczną i podebrała mojego hacla w okolicę oka.

Jak raz skończyła się przerwa i pan od fizyki wsadził łeb do klasy, i z miejsca wyleciałem „po opiekę lub rodzica”. Potem jak znowu zjawiłem się w szkole - opalony, uśmiechnięty i zrelaksowany - ten pieprzony kabotym zaciągnął mnie za ucho do ławki, gdzie siedziała panienka z podbitym limem i wrzasnął: „Przeprosić poszkodowaną koleżankę!” Więc miałem już pojęcie o tym facecie i wolałem uniknąć dalszych zgrzytów - nasza klasa była najgorsza w szkole - porozsadzał nas w ławkach z dziewczynkami, które miały łagodzić nasze obyczaje.

Wylądowałem w jednej ławce z „poszkodowaną koleżanką”, która miała obłożone elegancko książki i zeszyty, różowe bibuły na tasiemkach z wyciętymi serduszkami, zakładki do książek z szarotką i niebieski atrament marki „Parker”. Więc poczułem się wtenczas, jak gówniarz w pierwszej klasie - z drewnianym piórnikiem z kolorowym góralskim łbem - zapamiętałem dokładnie tamto uczucie, bo pierwszy raz w życiu zobaczyłem stylizowane na gotyk napisy na naklejkach i dziewczynka w mojej ławce była najlepszą uczennicą w klasie, i wszyscy nazywali ją Lele.

Postawiła pośrodku ławki niebieskiego „Parkera” i powiedziała, że mogę w nim maczać obsadkę, ale miałem od dawna wieczne pióro z tłoczkiem, i wolałem czarny, szkolny atrament o konsystencji gnoju. Jeśli chodzi o zeszyty, to posiadałem jeden „stukartkowy” do wszystkiego i zacząłem panience pożerać drugie śniadania, bo swojego nie nosiłem z braku teczki. Fizyk rozwiązał nasz samorząd klasowy, zamiast którego sformował „rząd jedności klasowej”, do którego weszli wszyscy poza mną i dwoma wodogłowcami opóźnionymi w rozwoju.

Chłopaki piastowali teraz oficjalne stanowiska w rządzie, którego premierem był Nowicki i musiałem nagle nauczyć się żyć na bocznicy, i to w jakimś sensie była najlepsza szkoła życia, jaką wyniosłem z tej podstawówki. Od małego, od piaskownicy uczyli cię rysować komuś laurki z kwiatkami i ryłeś grzecznie wierszyki na pamięć, i tak się jakoś złożyło, że od początku wypisałem się z tego towarzystwa. Więc przeszedłem wtenczas na własny rachunek, choć nie mogłem jeszcze wiedzieć, że celem totalitaryzmów jest zrobienie ze wszystkich aparatczyków, ale czułem się cholernie zaszczuty i wykopany ze swojego życia.

Naprawdę nie poznawałem chłopaków; Rajs i Danek kierowali resortem „turystyki i krajoznawstwa” (minister i wiceminister) - organizowali po lekcjach piesze wycieczki do muzeów warszawskich i potem na lekcji wychowawczej składali premierowi Nowickiemu szczegółowe sprawozdania na piśmie. Pojawiła się gazetka ścienna z listą osiągnięć naukowych, gdzie występowałem zawsze na ostatnim miejscu z dwoma opóźnionymi w rozwoju ex aequo - występowałem też w roli bohatera karykatur, gdzie spisywałem zadania domowe w pozach relaksowych.

Ale najbardziej lubiłem, jak fizyk wpadał na przerwie do klasy z rykiem „uczeń znowu z nogami na ławce!” i wpisywał mi też ciągle uwagi w stylu „uczeń chodzi po szkole w butach” - musiałem to potem dawać starym do podpisu, przez co miałem opory w domu. Zacząłem wtedy pisywać do fizyka listy na maszynie w imieniu mojego starego, że daje się zauważyć ostatnio drobna poprawa w zachowaniu syna, który - ku ogólnemu zaskoczeniu - pomalował w żywe kolory huśtawki w pobliskim ogródku jordanowskim, skąd wiało dotąd grozą i niechlujstwem.

Kończyłem zawsze uprzejmą prośbą o włączenie niniejszego listu do protokołu rady pedagogicznej i potem, jak stary przypadkiem zaszedł do szkoły - powiedział, że pomysł był fajny i dlatego mnie nie wkopał, ale żebym więcej tego nie robił. Pamiętam, jak rąbnąłem z Muzeum Narodowego kapcie filcowe wiązane na buty, żeby w tym chodzić po szkolnych kuluarach i staliśmy wtenczas ze wszystkimi szkołami w śnieżycy po zachodzie słońca parę godzin, żeby zobaczyć miecz koronacyjny „Szczerbiec”, który Chrobry wyszczerbił kiedyś na bramach Kijowa.

Jeździłeś zimą tramwajem na stopniu do „Pałacu Młodzieży”- PKiN, gdzie dawali legitymacje na ulgowe przejazdy i zeskakiwałeś w biegu na oblodzona wysepkę na Marszałkowskiej. Zapisałem się na modelarstwo lotnicze, bo nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Były tam szerokie drewniane schody z kołkami wyjętymi z poręczy, na których zjeżdżałeś parę pięter aż do piwnicy ze schronem przeciwatomowym.

Pamiętam, ile zdrowia mnie kosztowało montowanie żeberek na skrzydłach i potem silniczki spalinowe kupowałeś* w Składnicy Harcerskiej na pięterku i były zawody zdalnie kierowanych modeli na „największym placu Europy”. Moja maszyna osiągnęła pułap przelotowy, ale schodząc do lądowania rozpieprzyła się o obelisk z odległościami do stolic europejskich. Włóczyłem się luzem po mieście; baby sprzedawały nowalijki pod Cedetem i koło kwiaciarni z wielkanocnymi palmami i baziami niewidomy sprzedawał na lekarskiej wadze lusterka z dupami w St. Tropez.

cdn

@

*Za własna forsę, 200 zł.


 

Eli Barbur
O mnie Eli Barbur

STARAM SIĘ GADAĆ DO RZECZY. Opublikowałem powieści „ GRUPY NA WOLNYM POWIETRZU ” (Świat Literacki, W-wa 1995 i 1999) i „ STREFA EJLAT ” (Sic!, W-wa 2005); tom opowiadań ” TEN ZA NIM ” (Świat Literacki, W-wa 1996); ” WZGÓRZA KRZYKU” (Świat Literacki, W-wa 1998) - zbiór reportaży i wywiadów zamieszczanych w latach 90. w GW i tygodniku Wprost; „WŁAŚNIE IZRAEL” (Sic!, W-wa 2006) - wywiad-rzeka o Izraelczykach.  “ TSUNAMI ZA FRAJER. Izrael - Polska - Media” (wyd. Sic!, W-wa 2008) - zbiór felietonów blogowych, zamieszczanych w portalach: wirtualnemedia.pl i salon24.pl.; פולין דווקא (Właśnie Polska)- reportażowa opowieść o Polsce z rozmowami o kulturze - Jedijot Sfarim, Tel Awiw 2009; WARSZAWSKI BEDUIN (Aspra-Jr, W-wa 2012)- biografia Romana Kesslera. @ ZDZICHU: WITH A LITTLE HELP OF HUMAN SHIELDS. Spiro Agnew: The bastards changed the rules and didn’t tell me. I LOVE THE SMELL OF NAPALM IN THE MORNING (Apokalipsa teraz). "Trzeba, żeby pokój, w którym się siedzi, miał coś z kawiarenki" (Proust). MacArthur: Old soldiers never die; they just fade away. Colombo: Just give me the facts. "Fuck the Cola, Fuck the Pizza, all we need is Slivovica". Viola Wein: Lokomotywa na Dworcu Gdańskim nie miała nic wspólnego z wierszem Juliana Tuwima. FUCK IT! AND RELAX (John C. Parkin)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura