Remake tekstu „Wytworne sam na sam” z tomu opowiadań pt. „Ten za nim” który ukazał się w Warszawie w 1996 roku. „Wytworne sam na sam” to jeden z dwóch rozdziałów, które „wypadły” pierwotnie z powieści „Grupy na wolnym powietrzu” o pokoleniu lat 60. Powrócą w następnych jej wydaniach.
@
Zobaczyłem chłopaków z naręczami chrustu - zrobiliśmy ognisko na przystani i piekliśmy kiełbasę myśliwską na patykach. Dyskoteka przy muzyce z autokaru i Zuza przysiadła się do nas na murek. Przypętał się „sztabskapitan” z surową wątrobą i ćwiartką; pójdę pogadać z tym panem - powiedziała i chyba zemdlała mu na kolanach. „Szkopy po sukcesie Barbarossy utrzymali kołchozy w dawnym składzie” - powiedział chrumkając jak powiększony królik. Marszczył swoje kosmate ryło, na którym wyrosły mu kozie strzępy - ze spotęgowanym okiem praptaka w soczewkach - składał subtelnie końce palców nad nasłonecznionym murkiem.
„Jak w Białowieży narodzi się żubr, to otrzymuje imię na „P” od Polska” - chrumkał, jak gdyby wypadł z bajeczki dla grzecznych dzieci i chciałem go wziąć za chabety, i przestawić przez murek z powrotem do baśniowego ogrodu, bo serdecznie miałem go dosyć. Zacząłem się cykorować, że rzuca się na mnie delirium - „pogłaskać żubra po pysku” - z najwyższym trudem udało mi się to przeciąć; autokar z napisem „brudas” paluchem przez całą maskę; ułańskie landszafty pod rękę z malarstwem europejskim i roześmiane dziewczyny dziergające na drutach długie szaliki.
Przypomniałem sobie wyciąg orczykowy kiedyś na zimowisku w górach, gdy wywaliłem się w zaspę na trasie - we wczesnym zmierzchu - zapalały się światła w dolinach i śnieg na szczytach stawał się całkiem granatowy. Zapierałeś się kijkami w śniegu i skok w dół na wariata. Ale najwięcej zawsze lubiłem, jak motorniczy dzwonił na pętli tramwajowej na Potockiej - klnąc puszczał korbę i wyskakiwał przestawić szynę, bo wajchowy przysypiał na kożuchu w zaparowanej budce, i teraz nagle nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie motorniczy chował wajchę.
Więc teraz w nocy ostatnie pompki wojskowe pod pozłacanym pomnikiem Lenina, który przypominał Nikitę Chruszczowa, za czasów którego został odsłonięty i chyba wtenczas jeszcze nie wiedziałem, że w starożytnym Rzymie - gdy imperium chyliło się ku upadkowi - posągi ostatnich cezarów w amfiteatrach miały wymienialne łby. Jeździliśmy po ciemku ruskim walcem z bolcem na kierownicy, za który ciągnąłeś na skrętach, ale i tak szedł dalej prosto po przekątnej placu musztry, gdzie ganiali „Kamikaze” - z czołganiem i padaniem - w przydużych hełmach i mundurach.
Pamiętam, że mało nie wjechaliśmy w kopiec „Monte Cassino” pośrodku jednostki i przewaliliśmy jakąś wartownię. Z parę godzin później czekaliśmy na tej stacyjce z czeskiego filmu, gdzie pociągi nie stawały i zawiadowca z lizakiem łaził po drewnianym peronie, gdzie orkiestra strażacka ćwiczyła marsza żałobnego Chopina. Zajechał pociąg, którym już inne ekipy wracały z obozów wojskowych i zobaczyłem nieprzytomnego grenadiera wywieszonego rękami i głową na opuszczonej szybie, i obrzygał z pół wagonu, aż do napisu PKP koło drzwi.
Wskoczyliśmy z miejsca do wagonu bufetowego i WSW nie wchodziło do pociągów z wojskiem, bo na widok białych otoków ludzie wyskakiwali po pijaku w pełnym biegu. Przebiliśmy się do okienka barowego i górą podawali forsę na piwo, więc nie było sensu - zaczęliśmy pić za tę kasę nad głowami i potem też nas wystawili za okna na przeciąg, żebyśmy otrzeźwieli. Było z lekka jak na starych pocztówkach z aniołem stróżem strzegącym cię na moście i ocknęliśmy się, gdy nas rzuciło w tył - 100 kilometrów w linii prostej od Warszawy Danek zaczął wyciągać i czytać listy od tej dziewczyny z pegeeru, i to były jakieś cholernie smutne przekazy.
„Jeżeli chodzi o moje życie, mam tylko jeden cel - godz. 7.00 idę do biura, a o 15.00 do domu. Ciekawi mnie, czy myślisz czasem o mnie - ja mam tak zamazane myśli tobą, bo ciągle przechodzę koło naszego „słupka”. Bardzo tęsknię za tobą mój drogi, nie jestem poetką i nie umiem napisać, co w moim sercu jest. Na pewno nudzisz się czytając te słowa, wybacz - bardzo się spieszę, piszę w pracy, jest tyle osób, nawet nowy dyrektor. Jeżeli mnie kochasz, napisz kiedy się zobaczymy”.
„Słyszałam nowe plotki o nas, gdybyś wiedział, jak ja teraz żyję, każdy wzrok zwrócony w moja stronę. Nigdzie nie wychodzę (przedtem też nie wychodziłam - mówiłeś, że nie chodzisz do kina, a bardzo chciałabym pójść kiedyś z tobą. Co do ostatniego spotkania, to nie mam do ciebie żalu, zresztą jeżeli się kochamy, możemy sobie wszystko wybaczyć. Dzisiaj po południu jadę do miasta, „po co?” - do kina, „z kim?” - z koleżanką. Powiem ci wszystko jak się zobaczymy, wiem, że jesteś ciekawy nowych plotek o nas. A propos następnego spotkania - bardzo cię proszę, tym razem będzie mi trudno wybaczyć, jeżeli nie przyjedziesz. Prosiłeś, żebym została z tobą dłużej niż jeden dzień - wiesz przecież, że to jest niemożliwe ze względu na rodziców. Będziemy mieli dużo czasu w niedzielę - to już tylko trzy dni”.
„Czekałam na ciebie jeden i drugi raz na próżno - jak mogłeś? Nie mogę nikogo o to wszystko winić, byłam nierozsądną dziewczyną, czuję, że szybko się nie zakocham, zostanę sama, chociaż mam tyle okazji. Jak mogłam ci wierzyć, przecież ty mnie nigdy nie kochałeś i kochać nie będziesz, jestem dziewczyną nie dla ciebie, no bo taki „chłopiec” jak ty - rzadko się spotyka. Mam na myśli oczywiście twoje mniemanie o sobie. Nie mogłabym nawet tego napisać, co teraz myślę, bo na pewno nie czytałbyś ani jednej strofy. Stawiasz mnie w takich ostrogach, gdybyś przyjechał, na pewno skorzystałbyś coś więcej - przywoziłam wałówę. Co chwila trafiałam w jakieś skarłowaciałe drzewo, może dlatego, że byłam myślami z tobą. Chce, żeby było pogodne nasze rozstanie, bardzo żałuję, że listowne”...
„PS. Jutro bawię się, kończę 21 lat, niech pada ciągle deszcz (wybacz, po otrzymaniu twojego pocieszającego listu bardzo się zdenerwowałam). 1 września wyjeżdżam do wuja do Poznania, może to mi pozwoli choć trochę myśleć nie o tobie”.
Ale okej; na jakimś dworcu z rozkopanymi peronami zaczęli nagle wsiadać cywile i facet w ortalionowej czapeczce wrzasnął: chodź, dzidka, panowie się posuną! Posadził mi „dzidkę” na kolanach i zaraz podniosła straszny wrzask - Rajs stanął w drzwiach i co ktoś nowy chciał wejść do przedziału, brał go za klapy i wykopywał. Pamiętam, jak otrzeźwiałem na peronie „Warszawa Główna” i trzymałem za frak faceta w ortalionowej czapeczce, który nic, tylko powtarzał: nie dość, że mnie pan kopiesz od godziny i przepraszam nie powiesz - jeszcze pan klniesz”.
Komentarze