Norweski cherubino Anders Behring Breivik - z buziunią jak dupcia niemowlęcia - to oczywiście najnowsze wcielenie wszelkiego zła. Nie strzelił sobie w łeb po zabiciu blisko stu ludzi, bo niestety nie grozi mu żadna „czapa” czy „podtapianie” w ciemnicach CIA na Mazurach, lecz jedynie wikt w sterylnej celi, może nawet z blond cherubinią na deser.
Moim zdaniem niebieskooki blondasek podobny jest aż za bardzo... do „anioła śmierci” dr. Mengele w wieku przedpoborowym, ale może mi się tylko tak wydaje. Z całą pewnością natomiast pasowałby świetnie do reklamówki mleczka kosmetycznego nie tylko dla pań, tym bardziej, że wg policji - jest... zagorzałym wielbicielem „Platona, Kanta i Churchilla”.
Dwóch pierwszych pozostawiam Państwu chwilowo do wyłącznej dyspozycji, natomiast dziwnym zgrzytem wydaje mi się uwielbienie dla trzeciego. Wizerunek Breivika, jako neonazisty i fundamentalisty chrześcijańskiego, nie idzie w parze z takimi upodobaniami. Krótki rzut na historię Norwegii z lat II wojny tłumaczy, dlaczego Churchill nie pasuje.
Polityk ten doszedł do władzy w reakcji na klęskę, jaką Anglia pod rządami Chamberlaina poniosła, usiłując bronić Norwegię przed Niemcami. Ostatecznie szkopy zainstalowali w Oslo Quislinga, a Churchill stał się jednym z pogromców Hitlera. Nasz dzielny Breivik, jako gorliwy neonaziol, nie solidaryzowałby się raczej z Churchillem, lecz z Quislingiem.
Chyba, że wysłał go np. pewien bańdzior..., który odgrażał się, że odpłaci Europie terrorem za interwencję w Libii, a słabo chroniona przed takim zagrożeniem Norwegia była celem idealnym. Aby jednak dowiedzieć się prawdy, trzeba by z lekka cherubinka „podtopić”, czego żaden prawdziwy socjaldemokrata - nie tylko w Oslo - nie zrobi nawet we śnie.