Pod koniec lat 80., gdy we wschodniej Europie waliła się z hukiem komuna, wpadałem często na piwo do mrocznego baru „Lassalle” w centrum Tel Awiwu. Było to wówczas niezłe miejsce, gdzie pod koniec tygodnia urzędowali literaci i dziennikarze oraz żądne przeżyc duchowych panienki nie tylko w lenonkach.
Parę lat później całe to towarzycho przeniosło się z kilkaset metrów dalej do „Cafe Bagdad”, ale na tym polega mistyka mrocznych knajp nie tylko na BW, której radzę nie przenikać. Fajny film „Bagdad Cafe” był ciut wczesniejszy (1987), ale Bagdad stał się modny w Tel Awiwie po tym, jak spadały tam scudy Saddama w 1991.
Pamietam, jak z plakatem „W samo południe” pod pachą - po wyborach 4 czerwca w Polsce - prosto z lotniska B-G zlądowałem w „Lassalle” i przy ogólnym aplauzie powiesiłem go nad barem. Takie były czasy, mili Państwo, że za ten plakat i opowieści z nim związane miałem tam potem piweczko za frajer do oporu.
Bar „Lassalle” mieścił się na rogu uliczki tegoż imienia i przelotowej arterii Ben-Jehuda, biegnącej równolegle do M. Śródziemnego - gdzie po dojściu Hitlera do władzy osiedlali się żydowscy uciekinierzy z Niemiec. Ferdinand Lassalle był Żydem z Wrocławia, któremu nie tylko Norwegia zawdzięcza socjaldemokrację.