Zrodzony bez głowy, rąk i nóg palestyński wniosek o uznanie przez ONZ czegoś, czego nie ma (państwo)... - został już praktycznie utrącony. W najlepszym wypadku przejdzie do historii, jako papierek ze złotawym logo „Palestine”, którym Abu-Mazen* wymachiwał przed nosem Ban Ki Muna.
Przy okazji w łeb wzięły pobożne życzenia & kretynizmy, jakoby „pogłębiła się izolacja Izraela”. Prawda wygląda odwrotnie: co trzeźwiejsi na umyśle obserwatorzy na własne uszy usłyszeli, jak Barack Obama wygłosił w ONZ płomienne przemówienie, którego autorem mógł być spokojnie Netanjahu.
Co trzeźwiejsi obserwatorzy uzmysłowili sobie zapewne, że wpływy Żydów w USA i sympatia do Izraela w tym społeczeństwie - nie uległy erozji w ciągu kadencji Obamy. Tym bardziej nic się nie zmieni pod tym względem w roku przedwyborczym lub... - jeśli nowym prezydentem zostanie Republikanin.
Z perspektywy geopolitycznej - w okresie „arabskiej wiosny” - sytuacja z grubsza wygląda tak: Egiptem mogą zawładnąć islamiści, ale niczego to zmieni, bo kraj ten musi wyżywić 83 mln ludzi. W Syrii rebelianci skorzystaliby z okazji, żeby obalić reżim, gdyby ten sprowokował wojnę z Izraelem.
Jednocześnie utworzona została na płd od Egiptu (źródła Nilu etc.) Republika Południowego Sudanu, złączona ścisłym sojuszem z Izraelem; powstanie też niechybnie, nad czym pracują nie tylko szlachetni Kurdowie, niezależny Kurdystan - kosztem Turcji, Syrii, Iraku i Iranu. Równowaga utrzyma się...
Nie przypadkiem nikogo nie obchodziły tym razem „antysyjonistyczne” wrzaski - irańskiego Ahmadineżada i tureckiego Erdogana w Nowym Jorku. Obaj oni przypominaja coraz bardziej Azzama Paszę, przew. Ligi Arabskiej z 1948 roku, który groził Izraelczykom „rzezią w stulu Mongołów i krzyżowców”.
Jak mawiali starożytni Judejczycy, grosse klappe, keine wirkung.
@
* Przydomek bojowy Mahmuda Abbasa