Kibolskie hasełko z "dżihadem" było ohydnym antyizraelskim wybrykiem, a Smoleński wyjątkowo miał rację, że zjechał je „poprawnie” od najgorszych (excuse le mot). Całkiem możliwe, że Gazetka wreszcie przejrzy na oczy, w co wątpię..., odkrywając, że antyizraelskość uderza głównie w nią samą.
Argumenty o tradycyjnych związkach między kibicami/zawodnikami Hapoelu - żydowskimi i arabskimi - nadają się głównie dla dysleksyjnych bachorków z lewackim skrzywieniem, ale mniejsza... Traktuję to jako element dekoracyjno-humorystyczny; temat jest dużo szerszy, bo dotyczy spraw poważnych.
Islamistyczne określenie „dżihad” jest w dzisiejszym kulturalnym świecie synonimem terroryzmu i walki z wartościami utożsamianymi z cywilizacją zachodnią. Wyraża też karykaturalne mrzonki, modły do Proroka i dążenia do zniszczenia Izraela, czyli - mówiąc kolokwialnie - „powtórki z Holokaustu”.
Wszelkie „próby” obrony kibolstwa gloryfikującego terrorystów-samobojców zakrawają na kabaret absurdu porównywalny z dresiarzami na trybunach. To mniej więcej tak, jakby np. kibole izraelscy wywiesili na meczu z Polakami transparenty z napisami „Katyń Hapoel” stylizowanymi na grażdankę.
A ja bym se mrugał ślipkami, mamrocząc, że chodzi o bieriozki.